środa, 31 października 2012

IV / Louis /

Biegłem przez miasto czując na policzkach zimny wiatr. Nie myślałem o niczym, w głowie dzwonił mi tylko rozkazujący głos Liama ,,On cię kocha. Idź.''. Szybko znalazłem się w śmierdzącym grzybem budynku, zapukałem do znajomych drzwi. Nikt nie odpowiadał. Czyżby Leah nie było w domu? Nie, to niemożliwe. Po towar wychodziła tylko w weekendy i to późną nocą. Nie otwiera, bo jest u niej Harry. Nie chcą mnie wpuścić, pewnie Harreth rozpoznał mnie po krokach.
- Leah, otwórz. - zaskomlałem, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Z bijącym sercem nacisnąłem klamkę. Drzwi ustąpiły z metalicznym szczękiem, coś było nie tak. przyjaciółka Harry'ego zawsze zamykała mieszkanie na cztery spusty w obawie przed rządnymi zapłaty za swoje usługi ,,znajomymi'' z ulicy. Kiedy raz zostawiła drzwi otwarte, zapamiętała to na resztę życia. Dwie rany cięte, podbite oko i minus sto pięćdziesiąt funtów na koncie.
- Leah..? - postąpiłem krok do przodu, blade światło wpływało do przedpokoju z małego saloniku. Uderzył mnie słodkawy zapach zielska, dziewczyna musiała być w domu. Ostrożnie zajrzałem do pokoju, z którego sączył się ku mnie dym.
Krzyknąłem widząc okropny obraz: Leah leżała na podłodze, wolno tlący się joint dogasał obok niej. Dostrzegłem szklany słoiczek po tabletkach leżący u jej stóp. Skoczyłem do zimnej przyjaciółki, potrząsnąłem nią z rozpaczą. - Leah, boże jedyny!
Nie dawała oznak życia. Miałem wrażenie, że poruszam workiem ziemniaków, że leży przede mną trup. Jej brudne włosy zasłoniły twarz, która jak woskowa maska w niczym nie przypominała ludzkiej twarzy. Stróżka śliny ściekała z zeschniętych ust na podłogę.
Telefon, gdzie do cholery jest telefon?! Rozpaczliwie szukałem deski ratunku, kiedy przypomniałem sobie, że zostawiłem iPhona w domu. Zakląłem w duszy i rzuciłem się do kuchni, gdzie na blacie kuchennym stał telefon stacjonarny.
- Halo?! Potrzebuję pomocy! Wellington Street, osiedle Budderth Ham, mieszkanie numer osiem. Nieprzytomna dziewczyna, pod wpływem narkotyków. Błagam, proszę szybko przyjechać! - słowa lały się do słuchawki, numer ratunkowy na szczęście działał. Po drugiej stronie zaszeleściło, służby przyjadą najszybciej, jak to tylko możliwe.
Zziajany puściłem się pędem do saloniku, chwyciłem Leah w pasie i podparłem jej wątłe ciało ramieniem. Jasna głowa bezwładnie opadła na klatkę piersiową, przyłożyłem rękę do jej twarzy. Nie oddychała.
Leah, do cholery! Leah obudź się! Kuźwa mać, jak to się do cholery robiło?!
Zlustrowałem jej przepoconą piżamę szukając najdogodniejszego miejsca do rozerwania materiału. Rozdarłem koszulę na wysokości klatki piersiowej i ułożyłem Leah na podłodze.
Dwa wdechy, trzydzieści ucisków. Trzy razy. Dwa wdechy, trzydzieści ucisków.
Rozprostowałem ręce i już miałem spożytkować adrenalinę, która wstąpiła w moje ciało, kiedy do mieszkaniu wbiegli sanitariusze. Rzucili się ku nam z noszami. Zadawali bezsensowne pytania, udzielałem odpowiedzi bez zastanowienia, krótkimi, nieraz urywanymi zdaniami. Oddech miałem płytki, dopiero teraz doszła do mnie wiadomość, że Leah leży na podłodze nieprzytomna. Że Leah może coś zagrażać.
Boże, żeby tylko.. Żeby nic.. Harry by tego nie przeżył..
- Zabieram się z wami. - wlepiłem w sanitariusza pełny napięcia wzrok, pokiwał głową. Jego towarzysz wtargał dziewczynę na nosze, podnieśli ją i wyciągnęli z mieszkania. W całej tej niecodziennej sytuacji znalazłem tyle rozumu, by znaleźć klucze i zamknąć za sobą mieszkanie przyjaciółki. Nikt jej nie okradnie, kiedy ja jestem strażnikiem kluczy.
Wgramoliłem się do karetki ignorując niecierpliwe pochrząkiwania sanitariuszy. Nie byli zadowoleni z mojej obecności, im więcej osób tym mniej miejsca. Dojechaliśmy do szpitala, lekarze zbiegli się do karetki, wniesiono Leah przez oszkolne drzwi do sterylnych, białych pomieszczeń. Biegłem za orszakiem lekarzy, dopóki czyjaś ręka nie szarpnęła mnie za ramię.
- Nie wejdzie pan dalej, proszę czekać tu. - otyła pielęgniarka w podeszłym wieku zmierzyła mnie wzrokiem. - Mamy kogoś powiadomić?
Bez zastanowienia podałem kobiecie odpowiedni numer. Nie chciałem dzwonić do Harry'ego, nie wiedziałem, co miałem powiedzieć. Mógłby uznać, że kłamię. Tak, zdecydowanie lepiej, jeśli załatwi to za mnie ta stara raszpla.
Cholera, życie to jednak płata figle. Żeby tylko nic jej.. Żeby się obudziła..
Nie wiem jak długo siedziałem z założonymi rękami na plastikowym krześle pod białą ścianą korytarza, nie wiem jak długo wdychałem przerażającą woń kropli żołądkowych i jodyny. Wiem, że ocknąłem się w momencie, w którym usłyszałem ciężkie kroki Stylesa. Zerwałem się z krzesła i stanąłem z nim twarzą w twarz. Był blady, trząsł się, w jego oczach dostrzegłem strach.
- Harry, ja.. - wyciągnąłem w jego stronę rękę, ale odsunął się.
- Gdzie jest Leah?
Wskazałem głową na salę w końcu korytarza. Usta Harry'ego zadrżały.
- Co się stało..?
Zaproponowałem, żebyśmy usiedli i krótko opisałem rozwój wydarzeń. Oczywiście nie wspomniałem, co rzeczywiście kierowało moje kroki do mieszkania Leah. Miałem nadzieję, że mnie o to nie spyta. Kiedy skończyłem mówić, Harry opuścił głowę na klatkę piersiową. Przymknął powieki i nerwowo zaciskał dłonie. Bijący od niego chłód stawał się nie do zniesienia.
Co robić? Co robić, Louis?
- Harreth, pozwól mi się wytłumaczyć.. - szepnąłem kładąc rękę na jego kolanie. Przeniósł na mnie zmęczone oczy i.. drzwi do sali operacyjnej otworzyły się z impetem. Na korytarz wysypali się lekarze.
- Przepraszam! - krzyknął Harry zrywając się z miejsca. W mgnieniu oka znalazł się przy najwyższym medyku, a ja zaraz za nim. - Leah Vallet to moja..siostra. Czy..chciałbym znać diagnozę..
Lekarz wygiął brwi w łuk, na jego twarzy odmalowało się współczucie.
- Proszę pana.. Ilość przyjętych środków odurzających była zbyt wielka. Wieloletnie doświadczenie nie ma nic do rzeczy. Pańska siostra.. Naprawdę mi przykro.
Harry chwycił mnie za ramię, zgarbił się i zatrząsł jak małe dziecko.
- Co, jak to...
Lekarz pokręcił powoli głową.
- Panny Vallet nie udało się uratować. Proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje.
Harry osunął się w moich ramionach, przycisnąłem go mocno do piersi. Spod drżącej burzy loków dało się słyszeć niewyraźny szept, niedługo potem zduszony płacz. Moje oczy wezbrały łzami. Przytuliłem go najlepiej jak umiałem i całowałem jego włosy oraz policzki, które w tym momencie zalały ciężkie krople łez.
- Leah... Louis... Leah... - powtarzał tuląc się do mojej kurtki jak chłopczyk szukający schronienia w połach płaszcza matki. Jak bezbronny przyjaciel doświadczający odejścia swojej bratniej duszy.
- Leah.. 

Jestem!
Jestem i płaczę..

Biję skrzydłami,
jak ptak ten ranny,

jak ptak ten nocny,
któremu okiem kazano skrwawionym
patrzeć w blask słońca..
A u mych stóp samotny kopią grób...
------------------------------------------------
I jak Wam się podoba? Ciężki to będzie okres, próba dla Harry'ego i Lou. Czy im się uda zobaczycie w następnych rozdziałach. I jeszcze jedno - nie gańcie mnie za Vallet. Od czasu do czasu ludzie odchodzą, tak było, jest i będzie.
Podsyłam Wam przepiękną piosenkę. Znajduję w niej odzwierciedlenie uczuć Harry'ego pod koniec rozdziału. TUTAJ POSŁUCHAJ
Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Całusy, do napisania xx

12 komentarzy:

  1. Świetny rozdział!
    Szkoda, że Vallet odeszła. ;<
    Mam nadzieję, że między Hazz a Lou się ułoży wszystko jak najszybciej!

    Czekam niecierpliwie [i to bardzo] na kolejny rozdział i zapraszam do mnie --> magiczneonedirection.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedna Leah ; ( Szkoda, że odeszła... Ale jak sama powiedziałaś: "Od czasu do czasu ludzie odchodzą(...)". Może dzięki jej śmierci Harry i Louis się pogodzą. No nic, pozostaje mi czekać na następny rozdział ; ) Zapraszam przy okazji do siebie na wczorajszy:
    one-direction-wonderful-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastyczny rozdział! Pozwól, że przytoczę tu cytat, który zobaczyłam na grobie mojego dziadka "Rozstanie jest naszym losem, spotkanie - naszą nadzieją", czytając ten rozdział, natychmiastowo mi się on przypomniał.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej! Biedny Harry!
    Biedna Leach!
    biedny Louis!
    Mam nadzieję,że w końcu wszystko się ułoży, ale muszę przyznać, e lubię tego typu rozdziały :3

    http://from-hatred-to-love.blogspot.com/
    i
    http://i-wanted-to-a-normal-life.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. oo cudowny rozdział! *.* Kooocham Cię, wiesz? :D

    http://i-still-feel-it-every-time-1d.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. o jaaa biedny Hazza mam nadzieje że im sie ułoży już Paulina xx

    OdpowiedzUsuń
  7. strasznie szkoda mi Harry'ego. najpierw zranił go Louis, a teraz odeszła Leah.
    to musi być dla niego koszmar. jednak po tej sytuacji mam nadzieję, że Hazza i Lou ponownie zbliżą się do siebie, bo przecież Styles sam sobie nie poradzi ze śmiercią przyjaciółki.
    czekam na następny ! :)
    [heartless-boys]

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Biedny Harry. Nie chcę nawet sobie wyobrażać jakby to było utracić tak ważną osobę w życiu. Ale ma przy sobie Lou i jakoś go wesprze przecież.
    Czekam na kolejny!
    Pozdrawiam (:

    OdpowiedzUsuń
  9. Przepiękny rozdział..
    Był on dla mnie wielkim zaskoczeniem, tego nie ukryję. Naprawdę nie spodziewałam się, że tak to wszystko się potoczy. Czytałam go po prostu wpatrzona w ekran, nie wiedząc co dzieje się dookoła - jak każdy rozdział. Przez każde słowa, zdanie przekazujesz mi ogromną motywację. Że jednak można..
    Lou się nie poddał - chce odzyskać Hazz'a. Kocham Cię za to dziewczyno. Jesteś wspaniała.

    OdpowiedzUsuń
  10. Oh, nie spodziewałam się, że Leah będzie mieć w tym opowiadaniu tak krótki żywot... Ale to chyba wzmocni relacje Harry'ego i Lou. Mam taką nadzieję... Szkoda by było, gdyby oni się od siebie oddalili.
    Nooo i geenialny rozdziaaał! <3

    Cheers xxx

    royal-life-with-one-direction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Dopiero trafiłam na twojego bloga i zdecydowanie już mnie się nie pozbędziesz :) Przepraszam, że nie zostawiłam komentarzy pok wszystkimi rozdziałami, ale nie chciałam sobie psuć przyjemności czytania.
    Bardzo mi się podoba szablon. I w ogóle cała kolorystyka, która jest taka stonowana. Nie jestem pewna co do tego cienia, bo przez chwilę wydawało mi się, że to moje oczy są już przemęczone i dlatego go widzę... Zresztą może po części jest to prawdą? Sama nie wiem. Ale zdecydowanie cudnie to wszystko wygląda.
    Jejku, pamiętam ten twitt i pamiętam, co sobie wtedy myślałam... Dokładnie coś takiego. Sposób w jaki opisałaś zranionego Harry'ego jest wręcz przerażająco idealny... Czytając o jego uczuciach miałam ochotę zwinąć się w kłębek i wyć, a chwilę później rzucić się na Louisa z pięściami... Gdy czytałam o Vallet już sobie wyobrażałam, że może Harry zajmie się nią, żeby zapomnieć... Szybko rozwiałaś moje pomysły ;) Oczywiście jest mi smutno, że stracił przyjaciółkę, ale chyba tak jak większość liczę na to, że nie odsunie się teraz od Lou, że pozwoli sobie pomóc...
    Cieszę się, że Liam potrafił obudzić w przyjacielu chęć do walki. Mam nadzieję, że Lou się nie podda. Nigdy! Trzymam za to kciuki :)
    Wspaniale piszesz. Czyta się tak dobrze, że koniec przyszedł zdecydowanie za szybko. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego xx

    @KateStylees
    http://1d-my-little-mystery-girl.blogspot.co.uk/


    PS
    Jeśli istnieje możliwość powiadamiania o nowych rozdziałach na Twitterze, to byłabym bardzo wdzięczna.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zwykle nie czytam o 1D, bo to nie moje klimaty ale weszłam na tego bloga jakiś czas temu... no i przeczytałam. I wiesz co? Dołączam to opowiadanie do listy blogów które czytam. Świetne :)
    witness-the-slow-death.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń